Przeżyłam koszmar niepewności po otrzymaniu dodatniego wyniku mammograficznego. Miałam wtedy dwadzieścia osiem lat. Jestem w tej licznej grupie kobiet, które padły ofiarą „profilaktyki”. Do dziś tego nie rozumiałam – jak to możliwe, że mammograf wykazał guz, którego ja w ogóle nie wyczuwałam. Dlaczego biopsja wykazała, że guza nie ma? To był, czy nie było? Przez prawie miesiąc, zanim dowiedziałam się, że jestem bezpieczna, myślałam, że umrę na raka. Lęk pozostał we mnie na długie lata. Do czasu, gdy zetknęłam się z książką dr Northrup. Okazało się, że to nic niezwykłego – podobna trauma dotyka rocznie rzesze kobiet w krajach, gdzie opieka zdrowotna dba o profilaktyczne badania. Przyczyna tego stanu rzeczy leży w tym, że u bardzo wielu młodych kobiet tkanka piersi jest zbyt zwarta, by mammografia była miarodajna. Niemal wszystkie kobiety przed czterdziestką, ale sporo tych po czterdziestce również, otrzymają w pewien sposób niejasny wynik badania. Jak to było u mnie – dowiedziałam się wprawdzie, że nie umrę, ale jednocześnie powiedziano mi, że moje piersi są nie całkiem bezpieczne, że należy je kontrolować i być czujnym, bo posiadają zagęszczenia tkanki. Na razie niegroźne, ale... Tak zasiano we mnie lęk, który w zasadzie powinien mi towarzyszyć do końca życia. Poważnie zastanawiałam się też, czy nie powinnam co roku zapłacić za badanie mammograficzne tak na wszelki wypadek. Dobrze, że już jestem wolna od tego lęku!
To oczywiście wspaniałe, że kobiety są zachęcane do badań profilaktycznych. Dobrze, że rośnie ich świadomość. Szkoda jednak, że ta profilaktyka działa jak kombajn wpuszczony na rabatę z kwiatami – kosi wszystko równo i nie ogląda się za siebie.
Oto cytowany przez dr Northrup opis wyniku badania mammograficznego:
„Beleczkowa reorganizacja i torbielowata mazoplazja z obustronną adenozą. Pewna wypukłość więzadeł mięśnia międzykostnego. Brak oznak zagęszczeń, zgrubień skóry, ogniskowej waskularyzacji. Rozsiane groniaste, punktowe, pojedyncze zwapnienia w obu piersiach, największe wielkości 1,5 mm. Zmiany są dyskretne i nie przypominają mikrozwapnień typowych dla zmian złośliwych”
Kto zgadnie, czy chodzi o zdrowe czy o chore piersi? Bo w tym przypadku kobieta mogła pochwalić się zdrowymi piersiami o dużej gęstości, w których znajdowało się kilka zupełnie niewinnych zwłóknień. Jej piersi też okazały się „nieprawidłowe” z punktu widzenia diagnostycznego. Bezużyteczne, niezdatne do badania piersi!
Kilka faktów, które podaje dr Northrup.
1. Do tej pory nikt jednoznacznie nie potwierdził naukowo, że mammografia FAKTYCZNIE przyczynia się do zmniejszenia ilości zgonów z powodu raka piersi. Wiele badań jest sprzecznych. Sprawdzając rzetelność badań nad skutecznością mammografii w redukcji śmiertelności z powodu raka piersi, duńscy naukowcy wykazali, że nie ma ona wpływu na poziom śmiertelności oraz to, że upowszechnienie mammografii spowodowało wzrost liczby ZBĘDNYCH mastektomii o 20% !
2. Już 10% dodatnich wyników mammograficzncyh jest fałszywych, a liczba ta ciągle rośnie, pomimo rozwoju techniki.
3. Średnio 49% kobiet otrzyma fałszywie dodatni wynik mammografii po dziesięciu badaniach, co doprowadzi w przypadku 20% do biopsji igłowej lub otwartej (mój przypadek!)
4. Większość badań przesiewowych pozwala na rozpoznanie łagodnych zmian, które NIE WYMAGAJĄ INTERWENCJI, czyli takich, z którymi dana kobieta mogłaby żyć bez przeszkód. Jednak powszechny lęk kobiet i ich lekarzy przed rakiem piersi powoduje, że w przypadku tych pacjentek często podejmowane są zbędne, raniące je działania medyczne. „Kobiety umarłyby z tymi zmianami, ale nie z ich powodu” Mówi dr Nothrup.
Powszechne jest przekonanie, że rak piersi (jak i zresztą inne nowotwory) dziedziczony jest w genach, a jego pojawienie się jest nieprzewidywalnym ciosem losu. Nauka znalazła gen odpowiedzialny za podatność na tego raka. Ale nie musi się on pojawić u osób w ten gen wyposażonych. NIE MUSI. Czynnikami bezpośrednio odpowiedzialnymi są między innymi: dieta bogata w utwardzone tłuszcze, cukier i przetworzone węglowodany (wraz z niedoborami witamin prowadzą wprost do zapaleń komórkowych, co stanowi bezpośrednią przyczynę raka) dieta uboga w witaminy i minerały (warto poczytać o odkryciach dr Ratha w tej dziedzinie), schemizowanie środowiska (kosmetyki, chemia gospodarcza, dodatki do żywności), zanieczyszczenie środowiska naturalnego, nadmiar estrogenów w organizmie, będący wynikiem wszystkich wymienionych czynników, ale i czynniki o charakterze niematerialnym, jak emocje i przekonania.
Jesteśmy wdzięczne, że medycyna daje nam tak wiele możliwości wczesnego wykrywania wielu chorób. Jednak profilaktyka, jaką znamy, ma swoje drugie, całkiem mroczne i nieprzyjazne, oblicze. Otóż, na przykładzie badań mammograficznych, widać, że świetnie działa tylko to ostatnie ogniwo, czyli samo wykrywanie zmian. Profilaktyka jest tak bardzo nastawiona na owo wykrywanie, że zwykle znajduje, nawet jeśli nie całkiem o to chodziło. Czy w październiku, kiedy maszerują kobiety z różową wstążką, kiedy tak wiele wysiłku wkłada się w informowanie, słyszymy o tym, jak wielką wagę ma dla nas w sprawie piersi czysta, zdrowa żywność, czyste środowisko, wreszcie zdrowe, pełne wsparcia związki? Ja tego nigdy nie słyszałam. Słyszę natomiast co roku, jak wiele kobiet umiera na raka piersi, jak straszna to choroba, jak to najlepiej by było niemal, żeby każda kobieta po czterdziestce poddawała się „profilaktycznej mastektomii” (to nie ironia, tak wypowiadają się czasem ogarnięci strachem lekarze, którzy w końcu są też mężami swoich żon i ojcami córek)... Czy w ramach tej profilaktyki nie należałoby uczyć kobiet, by zestrajały się ze swoimi ciałami, słuchały ich potrzeb, poznawały je, dotykały, czuły zachodzące w nich procesy? Przecież mało która z nas wie, kiedy owuluje, rozumie fizyczne sygnały stresu czy frustracji, potrafi zinterpretować różne, często dramatyczne wołania swojego ciała. A przecież czynnik psychiczny jest równie ważny dla powstania raka co toksyny. Brak wsparcia, traumy z przeszłości, brak akceptacji swojego ciała, zaniedbywanie swoich potrzeb na rzecz innych ludzi to są takie same toksyny, tylko bez wzoru chemicznego.
Dr Northrup prosi swoje pacjentki ze zdiagnozowanymi zmianami w piersiach, by się zastanowiły: „Co się dzieje w moim życiu w obszarze troski o siebie oraz w związkach? Czy zachowuję równowagę pomiędzy troską o siebie a troską o innych?”
Rak nie pojawia się znikąd. Żadna choroba nie pojawia się znikąd, a związki pomiędzy emocjami a rakiem piersi są dość dobrze udokumentowane (dr Northrup sporo o tym pisze w swojej książce). Nasza relacja z ciałem jednak jest taka, że oddajemy je całkowicie w ręce medycyny, bojąc się go, nie rozumiejąc go, liczymy na to, że lekarze wiedzą najlepiej i nam pomogą. Jednak żaden lekarz nie weźmie, bo nie może, na siebie pełnej odpowiedzialności za nasze zdrowie i życie. Ta odpowiedzialność spoczywa tylko na nas samych. Jeśli przyjrzymy się własnemu ciału bez uprzedzeń i lęków, otoczymy je troską w całości, razem z emocjami i niematerialnymi doświadczeniami, wtedy najpewniej same będziemy wiedziały, czy i jakiej potrzebujemy interwencji lub badania, czy też jesteśmy zdrowe i nic nam nie grozi. Ale jest to możliwe dopiero wtedy, gdy naprawdę zestroimy się z potrzebami ciała, gdy nauczymy się jego rytmu.