Książka „Ciało kobiety, mądrość kobiety”
Jest już dostępna w księgarniach w całej Polsce i na www.zacharek.com/ksiegarnia
środa, 28 lipca 2010
Wstęp do pierwszego wydania: Lekarzu, ulecz się sam
W 1981 roku, gdy próbowałam wykarmić piersią pierwsze dziecko, pracując jednocześnie sześćdziesiąt lub więcej godzin tygodniowo, nabawiłam się poważnego zapalenia sutka, które doprowadziło do utraty pokarmu w prawej piersi. Widząc pierwsze objawy zapalenia, zamiast wziąć dzień lub dwa wolnego, co na pewno zaleciłabym każdej pacjentce, zaniedbałam swój stan i wciąż chodziłam do pracy. Zrobiłam tak, gdyż byłam rozdarta wewnętrznie. Wierzyłam wówczas i wierzę nadal, że mleko matki jest dla dziecka najlepszym pokarmem, więc chciałam w ten sposób karmić moje dzieci. Wiedziałam, że jeśli pójdę do lekarza, ten zaleci mi zaprzestanie karmienia piersią i dlatego podjęłam leczenie antybiotykami. Jednocześnie wiedziałam, że lekarki są oskarżane przez kolegów płci męskiej o słabość czy nieprzykładanie się do pracy, więc chciałam uniknąć tej etykietki. W tym czasie pracowałam w powszechnie szanowanej praktyce grupowej ginekologów-położników. W wieku trzydziestu jeden lat osiągnęłam sukces w zdominowanej przez mężczyzn dziedzinie medycyny, pracowałam z ludźmi, których darzyłam szacunkiem i nie chciałam, aby cokolwiek zagroziło mojej karierze. Zaniedbałam więc swoje zdrowie, w dalszym ciągu chodziłam do pracy, a moja choroba się pogłębiała.
Pomimo przyjmowania leków zapalenie okazało się zbyt poważne, by je opanować za pomocą standardowych antybiotyków. W ciągu kolejnych kilku dni mój stan systematycznie się pogarszał, aż pewnej nocy dostałam wysokiej gorączki, wstrząsały mną dreszcze i zaczęłam majaczyć. Później dowiedziałam się, że w tym czasie głęboko w mojej piersi formował się ropień. Nadal jednak chodziłam do pracy i wypełniałam swoje obowiązki. Czułam, że będąc jednocześnie matką i lekarką, nie mam innego wyboru. Lata praktyki nauczyły mnie zapominania o własnych potrzebach.
Po kilku tygodniach prób samoleczenia zadzwoniłam do chirurga, który zgodził się przyjąć mnie w swoim gabinecie, kiedy skończę przyjmowanie pacjentek (w celu uśmierzenia bólu przez cały dzień łykałam tylenol z kodeiną). Tego samego wieczoru miałam zabieg – coś, czego za wszelką cenę starałam się uniknąć.
Chirurg powiedział mojemu mężowi, także lekarzowi, że jama ropnia pod moją piersią była tak duża, że spenetrowała ścianę klatki piersiowej – najgorszy przypadek, jaki widział w trakcie trzydziestu lat praktyki lekarskiej. Nie miał pojęcia, jak mogłam w takim stanie chodzić do pracy. Zignorowałam starożytną maksymę, która mówiła: „lekarzu, ulecz się sam”. Zażenował mnie fakt, że będąc lekarką, nie byłam w stanie się sama wyleczyć, że zachorowałam, sama stałam się pacjentką. Czułam ponadto, że jeśli nie będę w stanie karmić piersią, ucierpi na tym moje poczucie własnej wartości jako matki. (W tym czasie w wyniku stresu znacznie zmniejszyła się ilość pokarmu w moich piersiach). Pamiętam jednak, jak tej nocy w szpitalu myślałam, że jak najszybciej muszę wrócić do pracy.
Dwa lata później po narodzinach drugiego dziecka uznałam, że stara rana jest już zagojona. Chociaż w przypadku pierwszego dziecka musiałam uzupełniać mleko z piersi mieszanką, myślałam, że tym razem nie będzie to konieczne. Jednak w prawej piersi nie było pokarmu dla córki, chociaż mleko pojawiło się na czas. Przebyte zapalenie zniszczyło przewody mleczne w tej piersi. Znów zaczęłam się obawiać, że nie będę w stanie wykarmić dziecka. Za próbę udowodnienia sobie czegoś dwa lata wcześniej zapłaciłam cenę w postaci szkód cielesnych. Wzięłam pełną odpowiedzialność za taki stan rzeczy, ale zauważyłam wtedy, jak bardzo potrafię się zaniedbywać. Ignorowanie fizycznych potrzeb własnego ciała było wbudowane w strukturę mojego życia.
Trzeciego dnia po porodzie, pogrążona w rozpaczy, zadzwoniłam do La Leche League International* w Chicago z prośbą o radę. Kobieta, która odebrała telefon, miała kiedyś ten sam problem i poinformowała mnie, że jeśli będę karmiła częściej i nie przeszkadza mi jedna pierś większa od drugiej, mogę karmić jedną stroną! Idąc za jej radą, byłam w stanie karmić na tyle, aby podtrzymać laktację. Gdy wyjeżdżałam do pracy i byłam z dala od córki, trzeba było ją karmić sztucznie, ale zawsze, gdy byłyśmy razem przez długi czas, moje mleko zaspokajało jej wszystkie potrzeby. Pozostanę na zawsze wdzięczna tej oddolnej inicjatywie kobiet, zapoczątkowanej w Chicago przez gospodynie domowe, które chciały karmić piersią w okresie, gdy nie można było liczyć na wsparcie ze strony pracowników służby zdrowia. (Po dziś dzień większości lekarzom podczas stażu specjalizacyjnego nie oferuje się szkoleń dotyczących karmienia piersią i dlatego nie mają oni wystarczającej wiedzy na temat tak ważnej czynności).
Chociaż wiedziałam, że często kobiece piersi są fizyczną metaforą dawania, brania i karmienia, w pędzie dbania o wszystkich wokół zapomniałam o sobie. Ciało jednak nie pozwoliło ujść płazem mojemu zaniedbaniu i dało mi ważną lekcję: znaczenie objawów cielesnych znacznie wykracza poza bezpośredni problem zdrowotny, przed którym nas ostrzegają. Carl Jung powiedział, że poprzez chorobę bogowie składają nam wizytę, a ja zrozumiałam, że uważnie słuchając informacji płynących z ciała, możemy odnieść emocjonalne, fizyczne i duchowe korzyści.
Chociaż na poziomie intelektualnym zawsze w to wierzyłam, aby stać się skuteczną uzdrowicielką, musiałam sama tego doświadczyć. Borykając się z poważnym problemem zdrowotnym, zrozumiałam, co przeżywają inne kobiety, które doświadczają kłopotów zdrowotnych i życiowych. Dopóki byłam cieszącą się idealnym zdrowiem białą kobietą sukcesu, żyjącą pełnią życia w zdominowanym przez mężczyzn świecie, dopóty nie mogłam dostrzec pewnych schematów, powszechnie związanych z problemami zdrowotnymi kobiet. Tak długo, jak postrzegałam siebie jako kogoś odrębnego od innych kobiet, nie mogłam zrozumieć, że te schematy to część walki wielu kobiet o osiągnięcie pełni.
To, co osobiste, jest polityczne
Posiadanie dzieci i walka o znalezienie równowagi między pracą a rodziną zmieniły mnie bardziej niż cokolwiek do tej pory. Z własnego doświadczenia, a nie z książek czy od nauczycieli, uczyłam się, co feministki mają na myśli, mówiąc, że to, co „osobiste, jest polityczne”. Nauczyłam się, że nie można być matką na pół etatu. Kiedy kobieta rodzi dziecko, troska o nie wypełnia dwadzieścia cztery godziny dnia w sposób, którego nie da się wytłumaczyć, dopóki się tego nie doświadczy. Nie byłam przygotowana na ból serca, który się pojawiał każdego dnia, gdy zostawiałam dziecko i szłam do pracy. Zaczęłam także podważać moje długoletnie przekonanie, że opieka nad dzieckiem i macierzyństwo nie jest prawdziwą pracą.
Natychmiast zauważyłam, że pod wieloma względami praca była o niebo łatwiejsza niż przebywanie w domu z dwójką dzieci. W pracy tak wiele mogłam zrobić! Jako posłuszna córka patriarchatu modliłam się przed ołtarzem wydajności. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak troszczyłam się o ciała innych ludzi, ale nie o własne czy moich dzieci. Dlaczego miałam poczucie winy za każdym razem, gdy odpoczywałam? Nawet jeśli miałam dużo pracy, dlaczego nie potrafiłam usiąść na dywanie, by przez pół godziny pobawić się z dziećmi? Dlaczego czułam, że to strata czasu? Zastanawiałam się także, dlaczego opieka nad dziećmi jest zadaniem kobiet – dlaczego dzieci były głównie moim zmartwieniem? Mieliśmy z mężem identyczne wykształcenie i identyczne dochody. Dlaczego po narodzinach dzieci jego życie nie zmieniło się aż tak bardzo?
Kiedy zrozumiałam, jak duży wpływ na samopoczucie moje oraz innych kobiet ma życie rodzinne, musiałam się zatrzymać i przemyśleć swoje przekonania dotyczące sukcesu, medycyny i własnej osoby. Aż do narodzin drugiego dziecka nigdy nie uważałam się za feministkę. Byłam w stanie osiągnąć wszystko, co sobie zamierzyłam. Nie miałam pojęcia, o czym mówią „te” kobiety, kiedy poruszają temat społecznej niesprawiedliwości względem kobiet. Nie widziałam, że kobiety i mężczyźni są traktowani inaczej, ponieważ nie doświadczyłam (czy, ściślej mówiąc, nie zauważyłam) tych różnic osobiście.
Stałam się lekarką i matką żyjącą w społeczeństwie, radzącym kobiecie wybierać między tymi dwiema rolami, jeśli przynajmniej jedną z nich chce spełniać dobrze. Moje życie runęło w gruzach. Nie byłam na to przygotowana. Superkobieta umierała.
Zapoczątkowany ropniem piersi wgląd w istotę sprawy wpłynął nie tylko na moje przekonania odnośnie zdrowia, ale także na moją karierę lekarską. Ponownie zaczęłam rewidować swoje przekonania na temat istoty choroby. Zrozumiałam, że zespół napięcia przedmiesiączkowego, bóle miednicy, mięśniaki, przewlekłe zapalenie pochwy i inne problemy moich pacjentek często miały związek z kontekstem ich życia. Ich dieta, sytuacja zawodowa i relacje z ludźmi często dostarczały wskazówek na temat źródła fizycznego cierpienia. Dostrzegłam pewne wzorce, wpływające na rozwój dolegliwości cielesnych, których wcześniej nawet nie zauważałam.
Na przestrzeni lat, w miarę jak pogłębiała się moja wrażliwość na schematy związane ze zdrowiem i chorobą, które dostrzegałam u siebie i u moich pacjentek, zrozumiałam, że sama zmiana nawyków i diety, bez przyjrzenia się wszystkim aspektom życia, to o wiele za mało, aby trwale wyleczyć się z istniejących od dawna dolegliwości. Przez niemal dwie dekady pracowałam z wieloma kobietami, których chorób nie dało się przypisać jedynie złej diecie i których nie dało się wyleczyć jedynie za pomocą leków czy operacji. Przestrzeganie specjalnej diety i przebiegnięcie pięciu kilometrów dziennie nie przywróci kobiecie dobrego samopoczucia, jeśli wciąż żyje ona z alkoholikiem czy pracoholikiem lub jeśli doświadczyła kazirodztwa i nie pozwoliła sobie na uwolnienie związanych z tym emocji. Próba zmiany diety i zastosowanie alternatywnych terapii może być pierwszym krokiem, który otworzy kobiety na nowy sposób postrzegania zdrowia. Z nowym spojrzeniem na ciało i na siebie kobiety często zaczynają zdrowieć na poziomie mentalnym, emocjonalnym, duchowym, a także fizycznym. Ta książka jest pełna opowieści o takim uzdrowieniu i przebudzeniu duchowym.
Możemy potraktować historie tych kobiet, w tym także moją historię ropnia piersi, jako ostrzeżenie. Chociaż doświadczenia te były bolesne, ponownie sprowadziły nas do ciała i umocniły w świadomości tego, co jest w życiu ważne. Moja choroba pokazała mi, że zdrowie jest procesem utrzymywania równowagi. Jako że ignorowałam swoje ciało i duszę przez tak wiele lat, to w sobie powinnam poszukać odpowiedzi na pytania, które dotyczą problemów i wyzwań zdrowotnych zarówno moich jak i innych kobiet. Ponieważ problem Przeciętnej Kobiety wynika po części z natury bycia płci żeńskiej w kulturze, która każe nam stawiać potrzeby innych ponad swoimi, musimy wprowadzić radykalne zmiany w naszym myśleniu i życiu, aby odzyskać zdrowie i móc się nim cieszyć.
Women to women (kobiety kobietom)
Z powodu moich odkryć w 1985 roku odeszłam z praktyki grupowej i zdecydowałam się utworzyć poradnię, w której, oprócz opieki medycznej, mogłabym dzielić się wiedzą na temat odżywiania, stylu życia i doświadczenia płynącego z bycia kobietą w naszej kulturze. Wraz z trzema innymi kobietami postanowiłyśmy otworzyć centrum medyczne dla kobiet, ktore doceniłoby kobiecość. Wiedziałyśmy, że istnieją alternatywy dla konwencjonalnego sposobu przywracania zdrowia i leczenia problemów zdrowotnych kobiet. Pragnęłyśmy nie tylko leczyć objawy. Chciałyśmy pomóc kobietom zmienić sytuację życiową, prowadzącą do problemów zdrowotnych. Nie wystarczało nam „prywatyzowanie” i izolowanie sytuacji danej pacjentki. Chciałyśmy pokazać kobietom, że ich rany – fizyczne, psychiczne czy duchowe – są częścią większej rany kulturowej, która potencjalnie ma wpływ na nas wszystkie.
W grudniu 1985 roku, w małym miasteczku w Maine, we czwórkę – dwie pielęgniarki i dwie lekarki ginekolożki – założyłyśmy centrum Women to Women. Nie miałyśmy żadnych wzorów do naśladowania. Zamierzałyśmy działać w kontekście medycyny konwencjonalnej, która ma wszakże wiele do zaoferowania. Widziałam zbyt wiele kobiet, które, starając się radzić sobie z jakąś dolegliwością, unikały leczenia, które w ich wypadku mogłoby się okazać skuteczne, gdyż dałoby ciału możliwość odzyskania i zachowania zdrowia. (Kiedy kobieta za bardzo skupia się na wyleczeniu jakiejś dolegliwości, często robi to, aby zagłuszyć problemy, które do niej doprowadziły. Proces uzdrawiania staje się wtedy uzależnieniem). Ponadto chciałyśmy reedukować nasze pacjentki na temat zachowań korzystnie wpływających na zdrowie. Wszystkie doświadczyłyśmy mocy myśli i objawów płynących z ciała, które doprowadziły do uzdrowienia i głębszego zrozumienia własnego ciała i siebie. Chciałyśmy doprowadzić do tego także nasze pacjentki. W istocie o to też staram się w tej książce.
Od samego początku prowadzenie Women to Women było aktem wiary. Przez lata praktyki zrozumiałam, że nie jest rzeczą łatwą zmienianie czyjegoś myślenia z negatywnego na pozytywne i wzmacnianie kobiet tak, by porzuciły destrukcyjne nawyki na korzyść tych, które są ogólnie kojarzone ze zdrowiem. Na przestrzeni lat wszystkie musiałyśmy zrozumieć, jak głęboko zakorzenione są w nas nawykowe lęki i niszczące zdrowie wzorce. Kiedy uznałyśmy, że do pewnego stopnia wszystkie podlegamy tym samym wzorcom, stopniowo malała frustracja wywołana autodestrukcyjnymi nawykami naszych pacjentek. Wszyscy (łącznie ze mną), którzy od czasu powstania Women to Women rozpoczęli tu pracę, musieli pracować nad sobą, swoimi zachowaniami i sposobami komunikacji, aby stać się lepszymi pracownikami opieki zdrowotnej i uzdrowicielami oraz aby postrzegać praktykę lekarską i pielęgniarską jako nieustanny proces nauki. Przez lata pracowałyśmy nad przełamaniem, wynikającej z hierarchii, bariery pomiędzy nami a naszymi pacjentkami po to, aby pacjentki świadomie uczestniczyły we własnym uzdrawianiu, szukając dla siebie najlepszej diety czy łącząc terapie holistyczne. Nie odgrywałyśmy przed nimi roli wszechwiedzącej lekarki czy pielęgniarki. Od 1986 roku współpracuje z nami wykwalifikowana terapeutka, która ma nam pomóc uzyskać szczerość w trakcie dyskusji i przy podejmowaniu decyzji na temat obowiązków, godzin pracy, dyżurów, urlopu, czasu wolnego i wszelkich innych ważnych spraw związanych z praktyką i komunikacją – abyśmy nie skrywały prawdziwych uczuć pod maską „bycia miłą” tak, jak nauczono większość z nas.
Kreowanie zdrowia
W ciągu pięciu pierwszych lat działalności Women to Women nauczyłyśmy się, że nasze pierwotne instynkty okazały się słuszne. Stan zdrowia kobiety jest ściśle związany z kulturą, w której żyje, jej pozycją w tej kulturze, a także z indywidualnym stylem życia. W trakcie naszego sformalizowanego kształcenia medycznego nie uwzględniano tego, co dziś jest dla nas oczywiste.
Uznanie, że kontekst kulturowy, w jakim żyje kobieta, wpływa na jej zdrowie, jest dopiero pierwszym krokiem na drodze tworzenia nowego modelu zdrowia. Naszym kolejnym krokiem było zobowiązanie się do poprawy zdrowia kobiet poprzez aktywną zmianę warunków życia, zarówno naszego jak i innych kobiet.
W 1991 roku sformułowałyśmy kredo dla Women to Women: „Jesteśmy w pełni oddane życiu, promocji zdrowia i czerpaniu z niego radości, równowadze i wolności na wszystkich poziomach, zarówno osobistym jak i zawodowym, świadcząc usługi edukacyjne i medyczne”. Pokrzepia mnie samo czytanie powyższych słów. Nasza wizja nie wymaga od nas perfekcji. Wymaga natomiast, aby każda z nas dawała z siebie wszystko, pamiętając, że nikt nie naprawi naszego życia za nas. Jedynie my możemy zrobić to dla siebie i musimy się tym zająć świadomie. Nie mówię, że jest to proste. Każda z nas potrzebuje wsparcia i przewodnictwa. Women to Women stało się źródłem takiego wsparcia i przewodnictwa dla tysięcy kobiet – miejscem, w którym opowiadamy nasze historie, kreatywnie marzymy o przyszłości, uzdrawiamy z ran, by następnie ruszyć naprzód, niosąc w życie zdrowie i radość.
Pragnę, aby „Ciało kobiety mądrością kobiety”, prezentująca uzdrawiające opowieści kobiet, moich pacjentek, koleżanek, kuzynek i przyjaciółek, także było źródłem wsparcia i przewodnictwa. Te kobiety odnalazły swój głos, zaczęły się uzdrawiać i każdego dnia tworzyć zdrowie w swoim życiu. Razem stanowią część większej kobiecej świadomości – dając głos naszej prawdziwej tożsamości i potrzebom, odzyskując kobiecość i będąc kobietami na swój sposób.
Te historie opowiedziane są za pomocą słów i obrazów tych kobiet; przedstawiają ich rytuały, które, choć często indywidualne, mają wartość uniwersalną. Większość przypadków to portrety zbiorowe. Chociaż są oparte na prawdziwych historiach, imiona kobiet i inne szczegóły zostały zmienione. Mam nadzieję, że czytanie tych opowieści zainspiruje cię do przypomnienia sobie historii twojego życia – nie tylko historii choroby – i pozwoli ci spojrzeć na nią w nowym świetle. Mam także nadzieję, że skłoni cię do spisania tej historii – abyś mogła przyjrzeć się wyłaniającym się schematom i zobaczyć, jak są ze sobą powiązane. Analizując, nazywając, a następnie odzyskując swoje życie, ty także możesz się uzdrowić.
Dzięki tym opowieściom nauczysz się słuchać własnego ciała i ufać jego mądrości tak, aby wzrastać w fizycznym i duchowym zdrowiu. Z medycznego punktu widzenia książka mówi o problemach zdrowotnych kobiet, trosce o kobiece układy narządów. Omawiam w niej choroby, bóle i zaburzenia czynności wszystkich kobiecych układów i sugeruję, jak je uzdrowić. Jednak poza tym czysto medycznym spojrzeniem najważniejsze, co pragnę przekazać – z pomocą doradców, kolegów, a przede wszystkim pacjentek – to informacje, które przemawiają do kobiecych „wnętrz”. Pragnę rozbudzić ten spokojny, cichy, mądry głos intuicji, który jest w nas wszystkich, głos naszych ciał, który z powodu choroby naszej kultury, błędnych informacji i dysfunkcji, byłyśmy zmuszone ignorować. Pragnę dać wam odwagę, byście słuchały tego głosu i za nim podążały.
Zrozumiałam, że problem dotyczy nas wszystkich, a na całym świecie kobiety tworzą nową wizję zdrowia oraz tożsamości. Najważniejsze w tej wizji jest zaufanie do wiedzy płynącej z głębi jestestwa: nasze ciała są naszymi sprzymierzeńcami i zawsze wskażą nam kierunek, w którym mamy podążać.
Niech ta książka będzie przewodnikiem, źródłem informacji i wsparcia w twojej podróży ku uzdrowieniu.
sobota, 24 lipca 2010
Wstęp do drugiego wydania: Głoszenie swojej prawdy
Przez miesiąc, od pierwszego wydania tej książki, wielokrotnie śniłam koszmary, w których ktoś był w mojej sypialni i usiłował mnie zabić. Pięć nocy z rzędu budziłam się, krzycząc ze strachu, ku przerażeniu zarówno moim jak i moich dzieci. Poprzez te sny mój wewnętrzny głos w mało subtelny sposób mówił mi, jak bardzo przerażające było ujawnienie światu mojej wiedzy. Wstrząsnęła mną siła tego strachu. Chociaż na poziomie intelektualnym wiedziałam, że wiele kobiet, odważnych na tyle, by głosić swoją prawdę, musi zmagać się z wewnętrznym lękiem, nie byłam świadoma tego, jak wiele tego lęku było także i we mnie. Gdy w czerwcu 1994 roku książka pojawiła się na rynku, bałam się pójść do szpitala na zwyczajowe zebranie ginekologów i położników. Byłam przekonana, że moi koledzy nie zaakceptują ani mnie, ani mojej pracy. Do tej pory prowadziłam podwójne życie zawodowe: część mnie mówiła pacjentkom w zaciszu gabinetu to, w co naprawdę wierzyłam, a inna część, ta „oficjalna”, powstrzymywała mnie (mniej lub bardziej) w szpitalu i w obecności kolegów z pracy. Dzięki pracy w służbie zdrowia dobrze wiedziałam, ile są w stanie zaakceptować moi koledzy i personel szpitalny. Od wielu lat balansowałam na cienkiej linie. W 1980 roku, po narodzinach mojego pierwszego dziecka i tuż zanim przystąpiłam do ustnego egzaminu specjalizacyjnego z zakresu ginekologii i położnictwa, wspomniano o mojej pracy w dużym artykule East West Journal (obecnie Natural Health) na temat holistycznego zdrowia kobiet. Aby się upewnić, że nikt z moich współpracowników nie zobaczy artykułu, poszłam do sklepiku, sprzedającego East West i wykupiłam wszystkie egzemplarze. Nikt z mojego szpitala nie zobaczył artykułu – a jeśli nawet, to o nim nie wspomniał. W 1994 roku nie było jednak możliwości wykupienia każdej kopii książki, skierowanej do masowego odbiorcy! Musiałam ponieść konsekwencje i po raz pierwszy – przed grupą lekarzy medycyny konwencjonalnej – publicznie ujawnić swoje przekonania.
Pierwszym krokiem było pójście do szpitala na cotygodniowe zebranie. Weszłam tam i poczułam ulgę, gdyż prawie nikt nie wspomniał o książce i nie traktował mnie inaczej niż zwykle. Jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Nie pozostało mi nic innego, jak uśmiać się z siebie. W tym momencie bowiem dostałam lekcję na temat egocentryzmu – przekonania, że ludzi wokół interesuje to, co robię czy mówię, podczas gdy wszyscy żyli własnym życiem. Największą lekcją było dla mnie to, że mój lęk nie był niczym więcej... był tylko moim lękiem i nadszedł czas, by sobie odpuścić. Był to jednak stopniowy proces: w pierwszą rocznicę wydania książki miałam serię snów, w których ktoś filmował mnie nago. Wciąż byłam podatna na zranienie, ale przynajmniej nikt nie chciał mnie zabić! Od tamtej pory sny stopniowo zanikały.
Od 1994 roku jestem systematycznie zapraszana na wykłady dla personelu szpitalnego i lekarzy w Stanach Zjednoczonych oraz za granicą. Spotykam się z pozytywnym oddźwiękiem, zarówno ze strony kobiet jak i mężczyzn. Bez wątpienia świat jest gotów na przyjęcie kobiecej mądrości. Komentarz, który słyszę najczęściej, padający z ust kobiet, mężczyzn, a nawet lekarzy brzmi: „Gdzieś w głębi duszy od zawsze znana mi była prawda którą głosisz, ... ale nie mogłam znaleźć dla niej odpowiednich słów. I z pewnością nigdy nie słyszałam tego z ust lekarza”.
Zrozumiałam, że wiedza medyczna, połączona z mądrością serc i umysłów, jest naprawdę potężna. Właśnie z tego powodu, niemal natychmiast po publikacji tej książki, miałam ochotę ją poprawiać i aktualizować. Chociaż nic nie zastąpi rozwoju i doskonalenia intuicyjnej kobiecej mądrości – wewnętrznego przewodnictwa, które pomaga zdecydować, którą ścieżkę wybrać, a której unikać – zauważyłam, że to wewnętrzne przewodnictwo działa najlepiej, gdy jest zrównoważone dobrymi, konkretnymi i aktualnymi informacjami naukowymi.
I chociaż podstawy prawdziwej mądrości nie zmieniają się tak bardzo wraz z upływem czasu, przydatne i praktyczne informacje – tak. Potrzebujemy obydwu – tak jak potrzebujemy zarówno lewej jak i prawej półkuli mózgowej. Wraz z rosnącą w zawrotnym tempie akceptacją medycyny alternatywnej w kulturze masowej (zjawisko, które wciąż mnie zaskakuje i zachwyca), każdego dnia pojawia się coraz więcej naukowo udokumentowanych naturalnych rozwiązań zdrowotnych problemów kobiet. Jednocześnie wielu kobietom przynoszą korzyść dobre rozwiązania technologiczne takie jak implanty, stosowane w wysiłkowym nietrzymaniu moczu, a także udoskonalone techniki chirurgiczne, które pozwalają usunąć mięśniaki. Za każdym razem, gdy najświeższe doniesienia zmieniają moje przekonania i zalecenia, pragnę przekazywać je czytelniczkom, aby i one mogły je zastosować celem poprawy zdrowia i jakości życia.
Praca nad pierwszą wersją „Ciało kobiety mądrością kobiety” otworzyła mnie na szerszy świat kobiecej mądrości, która rozwija się na całej planecie. Dzięki temu otrzymuję wsparcie od większej grupy ludzi, z większej ilości miejsc, niż mogłabym to sobie wymarzyć. Pozwoliło mi to jeszcze bardziej rozwijać swoją osobowość. Z otrzymywanych przeze mnie listów dowiaduję się, że podobnie dzieje się z ludźmi na całej kuli ziemskiej. Pierwsza wersja książki jest wykorzystywana jako podręcznik w szkołach pielęgniarskich i szpitalach w całych Stanach Zjednoczonych – a to pomaga kobiecej mądrości nabrać siły i rozpędu.
Poznałam moc głoszenia osobistej mądrości. Stanowiło ono ważną część mojego procesu zdrowienia. Po jego zakończeniu czułam się silniejsza i miałam większe poczucie wolności niż kiedykolwiek wcześniej. Mam nadzieję, że ta książka zainspiruje także inne kobiety do głoszenia własnej prawdy. Wiem, że w miarę jak każda z nas tego dokonuje, świat – i nasze zdrowie – zmieniają się na lepsze.
piątek, 23 lipca 2010
Czytałam książkę "Women's Bodies Women's Wisdom". Głęboko mnie zmieniła
Rozmaici terapeuci pomagają ludziom dopasować się do tego, jak funkcjonują inni ludzie w świecie. Analizują oni mechanizmy współistnienia ludzi ze sobą, relacje społeczne, normy i nakazy, mozolnie próbują nas prostować, leczyć nasze niedostosowanie. Czytając artykuły i książki przeznaczone dla niedopasowanych nieszczęśników, zawsze miałam gdzieś z tyłu głowy poczucie, że ktoś poprzez te teksty próbuje dokonać na mnie jakiegoś gwałtu. Ratowałam się, nie dopuszczając do siebie zbyt blisko tej ingerencji. Owszem, przyswajałam wiedzę, zgadzałam się z większością twierdzeń, ale odkładałam ją do swojego archiwum – „przyswojone, zapamiętane”. Nie chciałam i nie mogłam wdrażać jej we własnym życiu na głębszym poziomie. Czułam zawsze, że opisuje ona świat, który w jakiś sposób nie jest mój. Dość szybko zniechęciła mnie psychoterapia, gdy musiałam po nią sięgnąć. Poza tym, że psycholog jednak dopowiadał sobie wiele na mój temat (z konieczności, w końcu nie ma całego życia, żeby mnie poznać), to poza tym widziałam, że on też próbuje, w najlepszej wierze, pomóc mi się dostosować do schematów społecznych, których po prostu głęboko nie akceptuję. Powodowało to u mnie głęboki dyskomfort, martwiło mnie, że wszystko wskazuje na to, że mocno odstaję od reszty ludzkości. Ale zaczęłam tak to formułować dopiero niedawno, wcześniej bałam się, że po prostu mój problem jest TAK WIELKI, że sobie z nim nie radzę, nie poddaję się terapii. Nie miałam dość odwagi, żeby się przyznać przed sobą do tego. Nie chciałam odkryć, że jestem dziwolągiem. Nikt nie chce.
Pewnego dnia, dokładnie dnia, gdy zaczęłam dostrzegać, że jestem całością – moje ciało i duch/dusza/umysł, że moje zdrowie fizyczne i psychiczne są ze sobą nierozerwalnie związane, odkryłam pierwszą ważną prawdę o moim zdrowiu, w każdym sensie tego słowa – również moim zdrowiu na tle społeczeństwa i w moich relacjach z nimi.
Od tego momentu posypały się kolejne chwile uświadomienia, najpierw dotyczące zdrowia jednostki, potem zdrowia nas jako zbiorowości, a nawet całej Ziemi.
Najpierw dotarło do mnie, że wszelkie próby wymuszania na ciele czegoś, czego ono nie chce, próby sprawowania nad nim kontroli tak, jakbym to nie była ja sama, ale jakiś inny, osobny byt, w dodatku wrogi, kończą się zawsze chaosem, konfliktem z czymś, co odczuwam jako siłę napędową świata. Płynę wtedy „pod prąd” albo „gram w innej tonacji” niż ta siła. I to płynięcie pod prąd sprawiało, że chorowało moje ciało, chorowały też moje myśli. Najpierw pojęłam tę prawdę w odniesieniu do mnie. Następnie zobaczyłam, że robią tak z grubsza wszyscy dookoła, z pełnym przekonaniem, że tylko tak można i że tak należy. Nic innego nie znają, jak przeciwstawianie się swoim ciałom i naturze, walkę z całym światem. I tak jemy z przekonaniem żywność, która nam szkodzi (wydając wielkie pieniądze na badania, które mogłyby temu zaprzeczyć, zamiast słuchać, co o tym mówi nam ciało), wchodzimy w relacje, które nas niszczą, aspirujemy do stylu życia, który jest przeciwieństwem harmonijnego i zdrowego stylu życia, wierząc w dodatku głęboko, że to nam da szczęście (strach pomyśleć, co czują ci, którzy na ten szczyt w końcu wchodzą i widzą, że tam nic nie ma!). Wszyscy zwierają szyki w walce z chorobami cywilizacyjnymi, zamiast likwidować ich przyczyny, zamiast zatrzymać lub odwrócić procesy, które nasze otoczenie zamieniają w naszego śmiertelnego wroga. Zachowujemy się irracjonalnie – wiedząc, że rozżarzony węgiel parzy, dotykamy go i tak, a potem, pełni poczucia niesprawiedliwości, szukamy sposobu, by przestał parzyć. I zwykle mamy przekonanie, że umiemy to sprawić przy pomocy lekarstwa bez recepty. Wszystkie płynące do nas informacje ze świata ludzi utwierdzają nas zresztą w przekonaniu, że możemy i umiemy wszystko, że jesteśmy w stanie płynąć pod prąd bez końca. Krem do opalania pozwoli ci bezkarnie smażyć się na słońcu. Inny krem zneutralizuje wolne rodniki, atakujące cię zewsząd w schemizowanym, wrogim środowisku, które sam stworzyłeś. Jedna mała kapsułka uwolni cię od martwienia się o zdrowe pożywienie. Pobyt w Spa zrekompensuje brak umiejętności relaksowania się przez cały rok.
Do tego dokłada się bagaż dziedziczonych przez nas od pokoleń kłamstw, które wszyscy uznają bez zastanowienia za prawdę niepodważalną, bo przecież ZAWSZE TAK MYŚLANO I ROBIONO. Myślę tu głównie o kłamstwach na temat tego, jak być szczęśliwym między ludźmi, jak powinniśmy dbać o siebie, jak ustawić sobie w życiu priorytety. Jest ich tak wiele i tak często są one niespójne, że już sam wrodzony przymus stosowania ich konfliktuje nas z nami samymi i wpędza we frustrację. Kiedy to do mnie dotarło, poczułam ulgę i przerażenie jednocześnie. Ulgę, ponieważ jednak nie jestem dziwolągiem, a przerażenie dlatego, że zdałam sobie sprawę, że całe społeczeństwo, w którym żyję, jest chore i że wszyscy płyną pod prąd. Angażują przy tym wszelkie dostępne sobie środki w to, by ten kurs utrzymać. Uświadomienie sobie tego miało dla mnie bardzo dobre konsekwencje. Po pierwsze wreszcie zrozumiałam, że to, z czym dotąd w sobie walczyłam, nazywając wadami, słabościami i chorobami, to rozpaczliwy głos błagający o to, żebym wreszcie sobie odpuściła i popłynęła swobodnie z prądem. Po drugie dotarło do mnie, że nie żyjemy w chaosie, tylko ludzie nie widzą, z jakiegoś powodu, istniejącego porządku. Nie rozumiem jeszcze jedynie, dlaczego dzieje się tak, że nie jesteśmy wcale, jako zbiorowy organizm, tak mądrzy, jak nam się wydaje, i że wcale nie czynimy tego, co dla nas dobre i zdrowe. Może kiedyś i to pojmę.
Mamy potrzebę bycia podmiotem w świecie, nie przyjmujemy do wiadomości, że nie we wszystkim możemy swój los kształtować jako ludzkość. To nam na pewno nie odpowiada. Ala ja widzę, że jeśli zarzucimy tę potrzebę i poddamy się prądowi, nasza natura zestraja się cudownie z naturą świata, wraca zdrowie i spokój, którego często nie zaznaliśmy przez całe życie. Mówi o tym Anthony de Mello. Spójrzmy na przykład na naszą potrzebę przynależności do określonej grupy, na nasze aspiracje. Często ta przynależność wcale nam nie służy, jeśli dotrzemy w końcu tam, gdzie chcieliśmy, okazuje się, że jest nam tam bardzo źle, a nasze zdrowie zostaje zrujnowane. Wielu marzy o tym, żeby być bogatym, nie przeczuwając, jak wielki stres wiąże się z posiadaniem bogactwa, jak bardzo zmienia to nasze poczucie bezpieczeństwa i odbiera… wolność. Zapewne wielu z nas po osiągnięciu bogactwa wcale nie miałoby się tak dobrze, jak to sobie wyobraża. Inny przykład – kobiety często identyfikują się poprzez fakt bycia żoną i matką. To jest dla nich najważniejsze i wszystko inne podporządkowują tej jednaj rzeczy. Zaniedbują własne potrzeby, zaspokajając potrzeby rodziny, często zaniedbują tak bardzo, że ciało i dusza cierpią coraz bardziej. Gdzie tu szczęście? Ktoś nam jednak wmówił, że płynąc w tę stronę, postępujemy właściwie. Ilu mężczyzn zastawiło na siebie pułapkę, idąc za tym głosem, któremu nikt nie ma śmiałości się sprzeciwić – z mozołem budowało dom, wychowało dzieci, trudziło się, by iść naprzód w sferze kariery i finansów, bo tak trzeba, bo to daje szczęście. Każdy to wie. Nie tylko większość z nich przy tym zaniedbuje zdrowie, wielu również zajmuje się zupełnie nie tym, co lubi i do czego ma talent, bo byłoby to wbrew temu, co mówi GŁOS. Ani prezesi, ani bogacze, ani matki poświęcające się rodzinie nie są szczęśliwi z powodu tego, co mozolnie realizują. Jeśli ktoś z nich jest jednak szczęśliwy, to z zupełnie innego powodu. Wyzwalająca prawda! Mogę zrzucić z siebie potrzebę poprawiania warunków życia, potrzebę bycia wspaniałą matką, wzorową żoną, potrzebę odniesienia sukcesu zawodowego, potrzebę sprostania standardom urody kobiecej itd. Wiem, że nie to sprawi, że będę zdrowa i spełniona. Najpierw muszę odpuścić i popłynąć z prądem.
Kiedy pierwszy raz przeczytałam w książce Dr Northrup, że nie powinniśmy walczyć z chorobą, ale posłuchać, co ona ma nam do powiedzenia, czego chce nas nauczyć, poczułam bunt. Tak bardzo byłam przesiąknięta przekonaniem, że z chorobą należy walczyć, wypalić ją, wyciąć. Jednak kiedy zrozumiałam, że choroba bierze się z mniej lub bardziej długotrwałego przeciwstawiania się własnym, głębokim potrzebom, okazało się, że wcale nie muszę z nią walczyć, a tylko pozwolić sobie na popłynięcie z prądem, na zaspokojenie potrzeb.
czwartek, 22 lipca 2010
Wstęp do trzeciego wydania: Moc wiary w siebie
Dwie dekady minęły od czasu, gdy moje doświadczenia ginekologa, kobiety i świeżo upieczonej matki sprawiły, że dostrzegłam potrzebę rewolucyjnego podejścia do zdrowia i dobrostanu kobiet, podejścia, które uznaje niekwestionowaną jedność ciała, umysłu i ducha. Chociaż nie było to oczywiste w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, gdy po raz pierwszy wdrażałam w życie przedstawione w tej książce metody, obecnie to nie sekret, że istotny wpływ na stan zdrowia kobiety ma kultura, w jakiej przyszło jej żyć, jej pozycja w tej kulturze, doświadczenia, codzienne przemyślenia, przekonania i zachowania.
Prawie trzydzieści lat zajęło mi dogłębne poznanie prawdy o tym, co sprawia, że jesteśmy zdrowe, a co wywołuje chorobę. Pragnę abyście wiedziały, że bez względu na sytuację osobistą, przeszłość czy wiek, każda z nas dysponuje wewnętrznym przewodnictwem, w które możemy się wsłuchać, by od dziś, każdego dnia, cieszyć się pełnią zdrowia. Rodzimy się z tym wewnętrznym przewodnictwem, które przejawia się jako pragnienie lepszego życia, dobrego wykształcenia, większej miłości, większej radości i większego spełnienia. Uzewnętrznia się ono jako pragnienie wolności, przyjemności i radości, nawet jeśli w dzieciństwie zbyt często odwodzono nas od naszych pragnień. Nauczyłam się, że możemy ufać temu, co daje nam trwałą przyjemność i sprawia, że rano chce się nam wstać z łóżka. Jako nasze pragnienia przepływa przez nas i wypełnia nas uzdrawiająca siła życiowa. To dzięki niej warto żyć. To one są źródłem nadziei i marzeń. I zawsze są kluczem, niezbędnym do uzdrowienia nie tylko ciała, ale całego życia. Jako lekarka wielokrotnie widziałam, jak to wewnętrzne przewodnictwo uzewnętrznia się w postaci chorób i objawów cielesnych – szczególnie wtedy, gdy nasze życie jest pozbawione przyjemności, radości i nadziei. Choroby mają nas przyhamować, zmusić do odpoczynku i zwrócić uwagę na sprawy, które są naprawdę istotne, nadają życiu sens i przywracają radość – na te aspekty życia, które odłożyliśmy na „później”.
Zrozumienie płynące z ponad dwudziestu lat praktyki lekarskiej, a także osobiste problemy zdrowotne podważyły wszystko, czego się dowiedziałam na temat zdrowia kobiet podczas studiów medycznych i w trakcie stażu. Zauważyłam, że zespół napięcia przedmiesiączkowego, bóle miednicy, mięśniaki macicy, przewlekłe zapalenie pochwy i bóle menstruacyjne mają związek z kontekstem życia kobiety, jej przekonaniami dotyczącymi siebie i swoich możliwości. Poznanie diety kobiet, ich sytuacji zawodowej i relacji z ludźmi często dostarczało wskazówek na temat źródła ich cierpienia. Uświadomiłam sobie, że wzorce życiowe wpływają na stan zdrowia w sposób, którego nie widziałam wcześniej. W momencie, gdy to dostrzegłam, zrozumiałam, że samoświadomość kryje w sobie klucz do prawdziwego zdrowia i uzdrawiania. Na przestrzeni lat, w miarę pogłębiania wrażliwości na wzorce zdrowia i choroby zarówno własne jak i moich pacjentek, uświadomiłam sobie, że sama zmiana nawyków i diety, bez przyjrzenia się wszystkim aspektom życia i dotarcia do siły zdolnej je zmienić, nie wystarczy, aby trwale wyleczyć z istniejących od dawna dolegliwości. Przez prawie trzy dekady spotkałam wiele kobiet, których chorób nie da się przypisać jedynie złej diecie i których nie da się wyleczyć jedynie za pomocą leków czy operacji. Przejście na dietę oraz przebiegnięcie pięciu kilometrów dziennie nie sprawi, że kobieta poczuje się lepiej, jeśli na jej zdrowie niekorzystnie wpływa podświadome przekonanie, że nie jest wystarczająco dobra albo że należy do nieodpowiedniej płci lub że cierpienie jest przeznaczeniem kobiety! Jeśli doświadczyła przemocy seksualnej w rodzinie i nie uwolniła związanych z tym emocji, jeśli była niechcianym lub maltretowanym dzieckiem, nie ma takich leków, które mogłyby uzdrowić tę ranę i jej fizyczne następstwa. Jednakże próba zmiany diety oraz poszukiwanie alternatywnych metod leczenia to często pierwsze kroki, potężne i uzdrawiające, które otwierają nas na nowe sposoby postrzegania ciała. Wraz z nową perspektywą, która mówi, że nie jesteśmy ofiarami naszych ciał, dającą pewność, że wszystkie mamy w sobie zdolność uzdrowienia każdej choroby oraz prawo do życia pełnego radości, przychodzi wiara, niezbędna do uzdrowienia na poziomie mentalnym, emocjonalnym, duchowym, a także fizycznym. Ostatecznie zaczynamy dostrzegać, że naszym wrodzonym prawem jest przyjemność a nie ból! Ta książka jest pełna opowieści o takim uzdrowieniu i przebudzeniu.
Gdy dostrzeżemy związek między naszymi myślami, wierzeniami oraz wynikającym z tego zdrowiem fizycznym i tym, co nam się przytrafia, zrozumiemy, że to my kontrolujemy własne życie. Nic nie daje więcej radości i mocy.
Jedna z moich czytelniczek napisała niedawno, że „'Ciało kobiety mądrością kobiety' jest listem miłosnym skierowanym do kobiet i ich ciał”. I o to chodzi! Czytając nowe wydanie mojej książki, miej na uwadze, że powstała ona po to, abyś mogła zakochać się w ludzkiej naturze oraz uświadomić sobie wspaniałość kobiecego ciała i zachodzących w nim boskich procesów. Niech ci pomoże stać się cielesną manifestacją duszy tak, abyś mogła odkryć kobietę, którą byłaś od zawsze. Niech ci pomoże znaleźć najlepszą, odpowiednią dla twojej sytuacji, opiekę zdrowotną. A przede wszystkim niech cię napełni odwagą, niezbędną do realizacji radykalnych i życiodajnych zmian, które na zawsze obdarzą cię pełnią zdrowia i szczęściem. Najważniejszą z tych zmian jest nauczenie się miłości i akceptacji cennej istoty, jaką jesteś – z wszystkimi twoimi wadami!
Subskrybuj:
Posty (Atom)