Książka „Ciało kobiety, mądrość kobiety”
Jest już dostępna w księgarniach w całej Polsce i na www.zacharek.com/ksiegarnia
piątek, 23 lipca 2010
Czytałam książkę "Women's Bodies Women's Wisdom". Głęboko mnie zmieniła
Rozmaici terapeuci pomagają ludziom dopasować się do tego, jak funkcjonują inni ludzie w świecie. Analizują oni mechanizmy współistnienia ludzi ze sobą, relacje społeczne, normy i nakazy, mozolnie próbują nas prostować, leczyć nasze niedostosowanie. Czytając artykuły i książki przeznaczone dla niedopasowanych nieszczęśników, zawsze miałam gdzieś z tyłu głowy poczucie, że ktoś poprzez te teksty próbuje dokonać na mnie jakiegoś gwałtu. Ratowałam się, nie dopuszczając do siebie zbyt blisko tej ingerencji. Owszem, przyswajałam wiedzę, zgadzałam się z większością twierdzeń, ale odkładałam ją do swojego archiwum – „przyswojone, zapamiętane”. Nie chciałam i nie mogłam wdrażać jej we własnym życiu na głębszym poziomie. Czułam zawsze, że opisuje ona świat, który w jakiś sposób nie jest mój. Dość szybko zniechęciła mnie psychoterapia, gdy musiałam po nią sięgnąć. Poza tym, że psycholog jednak dopowiadał sobie wiele na mój temat (z konieczności, w końcu nie ma całego życia, żeby mnie poznać), to poza tym widziałam, że on też próbuje, w najlepszej wierze, pomóc mi się dostosować do schematów społecznych, których po prostu głęboko nie akceptuję. Powodowało to u mnie głęboki dyskomfort, martwiło mnie, że wszystko wskazuje na to, że mocno odstaję od reszty ludzkości. Ale zaczęłam tak to formułować dopiero niedawno, wcześniej bałam się, że po prostu mój problem jest TAK WIELKI, że sobie z nim nie radzę, nie poddaję się terapii. Nie miałam dość odwagi, żeby się przyznać przed sobą do tego. Nie chciałam odkryć, że jestem dziwolągiem. Nikt nie chce.
Pewnego dnia, dokładnie dnia, gdy zaczęłam dostrzegać, że jestem całością – moje ciało i duch/dusza/umysł, że moje zdrowie fizyczne i psychiczne są ze sobą nierozerwalnie związane, odkryłam pierwszą ważną prawdę o moim zdrowiu, w każdym sensie tego słowa – również moim zdrowiu na tle społeczeństwa i w moich relacjach z nimi.
Od tego momentu posypały się kolejne chwile uświadomienia, najpierw dotyczące zdrowia jednostki, potem zdrowia nas jako zbiorowości, a nawet całej Ziemi.
Najpierw dotarło do mnie, że wszelkie próby wymuszania na ciele czegoś, czego ono nie chce, próby sprawowania nad nim kontroli tak, jakbym to nie była ja sama, ale jakiś inny, osobny byt, w dodatku wrogi, kończą się zawsze chaosem, konfliktem z czymś, co odczuwam jako siłę napędową świata. Płynę wtedy „pod prąd” albo „gram w innej tonacji” niż ta siła. I to płynięcie pod prąd sprawiało, że chorowało moje ciało, chorowały też moje myśli. Najpierw pojęłam tę prawdę w odniesieniu do mnie. Następnie zobaczyłam, że robią tak z grubsza wszyscy dookoła, z pełnym przekonaniem, że tylko tak można i że tak należy. Nic innego nie znają, jak przeciwstawianie się swoim ciałom i naturze, walkę z całym światem. I tak jemy z przekonaniem żywność, która nam szkodzi (wydając wielkie pieniądze na badania, które mogłyby temu zaprzeczyć, zamiast słuchać, co o tym mówi nam ciało), wchodzimy w relacje, które nas niszczą, aspirujemy do stylu życia, który jest przeciwieństwem harmonijnego i zdrowego stylu życia, wierząc w dodatku głęboko, że to nam da szczęście (strach pomyśleć, co czują ci, którzy na ten szczyt w końcu wchodzą i widzą, że tam nic nie ma!). Wszyscy zwierają szyki w walce z chorobami cywilizacyjnymi, zamiast likwidować ich przyczyny, zamiast zatrzymać lub odwrócić procesy, które nasze otoczenie zamieniają w naszego śmiertelnego wroga. Zachowujemy się irracjonalnie – wiedząc, że rozżarzony węgiel parzy, dotykamy go i tak, a potem, pełni poczucia niesprawiedliwości, szukamy sposobu, by przestał parzyć. I zwykle mamy przekonanie, że umiemy to sprawić przy pomocy lekarstwa bez recepty. Wszystkie płynące do nas informacje ze świata ludzi utwierdzają nas zresztą w przekonaniu, że możemy i umiemy wszystko, że jesteśmy w stanie płynąć pod prąd bez końca. Krem do opalania pozwoli ci bezkarnie smażyć się na słońcu. Inny krem zneutralizuje wolne rodniki, atakujące cię zewsząd w schemizowanym, wrogim środowisku, które sam stworzyłeś. Jedna mała kapsułka uwolni cię od martwienia się o zdrowe pożywienie. Pobyt w Spa zrekompensuje brak umiejętności relaksowania się przez cały rok.
Do tego dokłada się bagaż dziedziczonych przez nas od pokoleń kłamstw, które wszyscy uznają bez zastanowienia za prawdę niepodważalną, bo przecież ZAWSZE TAK MYŚLANO I ROBIONO. Myślę tu głównie o kłamstwach na temat tego, jak być szczęśliwym między ludźmi, jak powinniśmy dbać o siebie, jak ustawić sobie w życiu priorytety. Jest ich tak wiele i tak często są one niespójne, że już sam wrodzony przymus stosowania ich konfliktuje nas z nami samymi i wpędza we frustrację. Kiedy to do mnie dotarło, poczułam ulgę i przerażenie jednocześnie. Ulgę, ponieważ jednak nie jestem dziwolągiem, a przerażenie dlatego, że zdałam sobie sprawę, że całe społeczeństwo, w którym żyję, jest chore i że wszyscy płyną pod prąd. Angażują przy tym wszelkie dostępne sobie środki w to, by ten kurs utrzymać. Uświadomienie sobie tego miało dla mnie bardzo dobre konsekwencje. Po pierwsze wreszcie zrozumiałam, że to, z czym dotąd w sobie walczyłam, nazywając wadami, słabościami i chorobami, to rozpaczliwy głos błagający o to, żebym wreszcie sobie odpuściła i popłynęła swobodnie z prądem. Po drugie dotarło do mnie, że nie żyjemy w chaosie, tylko ludzie nie widzą, z jakiegoś powodu, istniejącego porządku. Nie rozumiem jeszcze jedynie, dlaczego dzieje się tak, że nie jesteśmy wcale, jako zbiorowy organizm, tak mądrzy, jak nam się wydaje, i że wcale nie czynimy tego, co dla nas dobre i zdrowe. Może kiedyś i to pojmę.
Mamy potrzebę bycia podmiotem w świecie, nie przyjmujemy do wiadomości, że nie we wszystkim możemy swój los kształtować jako ludzkość. To nam na pewno nie odpowiada. Ala ja widzę, że jeśli zarzucimy tę potrzebę i poddamy się prądowi, nasza natura zestraja się cudownie z naturą świata, wraca zdrowie i spokój, którego często nie zaznaliśmy przez całe życie. Mówi o tym Anthony de Mello. Spójrzmy na przykład na naszą potrzebę przynależności do określonej grupy, na nasze aspiracje. Często ta przynależność wcale nam nie służy, jeśli dotrzemy w końcu tam, gdzie chcieliśmy, okazuje się, że jest nam tam bardzo źle, a nasze zdrowie zostaje zrujnowane. Wielu marzy o tym, żeby być bogatym, nie przeczuwając, jak wielki stres wiąże się z posiadaniem bogactwa, jak bardzo zmienia to nasze poczucie bezpieczeństwa i odbiera… wolność. Zapewne wielu z nas po osiągnięciu bogactwa wcale nie miałoby się tak dobrze, jak to sobie wyobraża. Inny przykład – kobiety często identyfikują się poprzez fakt bycia żoną i matką. To jest dla nich najważniejsze i wszystko inne podporządkowują tej jednaj rzeczy. Zaniedbują własne potrzeby, zaspokajając potrzeby rodziny, często zaniedbują tak bardzo, że ciało i dusza cierpią coraz bardziej. Gdzie tu szczęście? Ktoś nam jednak wmówił, że płynąc w tę stronę, postępujemy właściwie. Ilu mężczyzn zastawiło na siebie pułapkę, idąc za tym głosem, któremu nikt nie ma śmiałości się sprzeciwić – z mozołem budowało dom, wychowało dzieci, trudziło się, by iść naprzód w sferze kariery i finansów, bo tak trzeba, bo to daje szczęście. Każdy to wie. Nie tylko większość z nich przy tym zaniedbuje zdrowie, wielu również zajmuje się zupełnie nie tym, co lubi i do czego ma talent, bo byłoby to wbrew temu, co mówi GŁOS. Ani prezesi, ani bogacze, ani matki poświęcające się rodzinie nie są szczęśliwi z powodu tego, co mozolnie realizują. Jeśli ktoś z nich jest jednak szczęśliwy, to z zupełnie innego powodu. Wyzwalająca prawda! Mogę zrzucić z siebie potrzebę poprawiania warunków życia, potrzebę bycia wspaniałą matką, wzorową żoną, potrzebę odniesienia sukcesu zawodowego, potrzebę sprostania standardom urody kobiecej itd. Wiem, że nie to sprawi, że będę zdrowa i spełniona. Najpierw muszę odpuścić i popłynąć z prądem.
Kiedy pierwszy raz przeczytałam w książce Dr Northrup, że nie powinniśmy walczyć z chorobą, ale posłuchać, co ona ma nam do powiedzenia, czego chce nas nauczyć, poczułam bunt. Tak bardzo byłam przesiąknięta przekonaniem, że z chorobą należy walczyć, wypalić ją, wyciąć. Jednak kiedy zrozumiałam, że choroba bierze się z mniej lub bardziej długotrwałego przeciwstawiania się własnym, głębokim potrzebom, okazało się, że wcale nie muszę z nią walczyć, a tylko pozwolić sobie na popłynięcie z prądem, na zaspokojenie potrzeb.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz